środa, 26 maja 2010

Od Mamy do kłębka

Jeśli chodzi o przeróbki i nieodpartą potrzebę przyłożenia do wszystkiego ręki, to nie przepuszczam nawet firmowo zwiniętym kordonkom. Na swoją obronę mogę tylko dodać, że tak przewinięte kłębki - pozbawione dużej papierowej rolki - zajmują zdecydowanie mniej miejsca. Podstawy tej szczególnej sztuki "motania" przekazała mi moja Mama, a ja potem tylko zaczęłam ją rozwijać i po prostu stosować. Czy ktoś jeszcze tak przewija?

Swoiste nowe zamotanie przeszły i nici Garden i Monika czy Maxi. Upiekło się tylko Zefirowi Ariadny, jego forma była dobra od początku:

PS. Mamie jestem wdzięczna, że nigdy nie hamowała moich rękodzielniczych i robótkowych zapędów. Do tej pory zachęca mnie do poznawania tych wszystkich ciekawych nowych rzeczy, które mogę spotkać na mojej drodze. Wszystkiego najmilszego, Mamo!

wtorek, 25 maja 2010

Czółenko nie do końca uratowane

Co zrobić kiedy czółenko "pony" z szydełkiem przestaje działać, a objawia się to tym, że czółenko nie trzyma szpuleczki: po nawinięciu nitki i wypuszczeniu czółenka na wolność spływa ono swobodnie do samej ziemi, gdzie w końcu ma się na czym zatrzymać?
Ja się najpierw wściekłam, bo jest to jedyne czółenko z szydełkiem, jakie posiadam. Potem wpadłam na pewien pomysł i w związku z tym przejrzałam wszystkie śrubki, jakie zostały po montowaniu mebli z Ikei (tak, czasem śrubki zostają, a meble w dalszym ciągu trzymają się prosto) i znalazłam jedną, która mogłaby się nadać, gdyby była o połowę krótsza. Więc spędziłam kolejne boleśnie długie minuty piłując ową śrubkę gołym brzeszczotem piłki do metalu (bo już ramki do niego nie namierzyłam), a potem okazało się, że gwint w owej śmiesznej śrubce nie sięga do końca tulejki i nie da się nią skręcić ani czółenka, ani nawet jej samej. Tu już byłam bliska histerii, zwłaszcza że nabyłam wcześniej odpowiednie wiertełka do wykonania otworu w niewdzięcznym narzędziu do wiązania frywolitek.
Na ratunek przyszły mi - nie po raz pierwszy - graficzne skojarzenia googlowskie: gdzieś takie śrubki widziałam. I to odpowiedniej długości, i w komplecie z czółenkami. Drewnianymi czółenkami. Skąd ludzie to biorą? Dobrze, że googiel ma skojarzenia, nawet kiedy mnie się kończą i na dziwne zapytanie o śrubkę z tulejką coś wyrzuca. Nie, nie od razu to o czym myślę, trzeba trochę poszperać, ale w końcu jest, obrazek się zgadza z moją wizją, a popis brzmi: śruby introligatorskie. Bingo! No, prawie...
Pojechałam na drugi koniec miasta, bo blisko nikt o tych cudach nie słyszał. Zakupiłam. Czółenko przewierciłam, śrubkę wetknęłam, skręciłam. Rozkręciłam, nawinęłam nić, skręciłam ponownie. Supełkuję i... No i niby działa, ale ponieważ łebek śrubki nie jest w czółenku "zanurzony", to zahacza o nitkę podczas wiązania supełków. Więc dobrze nie jest, ale się nie poddam: wiem, że owe śrubki występują również w wersji plastikowej i jak tylko takie dopadnę, to wymienię może będzie lepiej... nie mówić :)
A oto efekt całego zamieszania:

sobota, 22 maja 2010

Frywolitka w obrazkach

Poszukując nowych sposobów wykorzystania koronki frywolitkowej wpadłam na pomysł zamknięcia jej pod szkłem. Lecz nie jako serwetki pod szklanym blatem okrągłego stolika a małych ozdobnych motywów do powieszenia na ścianie. Początkowo miałam ambitne skojarzenia z głowami w wawelskich kasetonach, ale efekt na szczęście wyszedł znacznie skromniejszy i taki bardziej domowy.

Zapomniałam dodać, że wzory nie są moje lecz pochodzą z przepastnych zasobów sieci internetowej. Wyszukałam je metodą przeglądania grafiki googlowskiej, a więc także zdjęć zamieszczonych na blogach innych frywolitkujących (najczęściej zagranicznych twórców "tatting lace") i z takich to obrazków, a nie rozpisanych wzorów "odrobiłam" powyższe motywy. I naprawdę dużą frajdę sprawiło mi rozgryzanie, jak każdy ten drobiażdżek ma być wykonany. Ale największą sam moment znalezienia prawidłowego rozwiązania, bo pozwalał on na przystąpienie do pracy i na kolejną małą przygodę z czółenkami.

czwartek, 20 maja 2010

Decoupage "frywolny" i nie tylko

Tym razem zabrałam się za przemienianie starych kart płatniczych i plastikowych biletów miejskich na płaskie czółenka - dobre do noszenia w torebce. Z każdego kawałka plastikowej materii wycięłam cztery elipsoidalne kształty, w których wykonałam po dwa większe otworki i nacięcia do nich prowadzące. W każdym czółenku wywierciłam też małą dziurkę pomocną bardzo przy oklejaniu i lakierowaniu (miejsce na warsztatową wykałaczkę). A potem to już był "tradycyjny" decoupage: matowienie, medium do szkła i plastiku, farba, papier, lakier, lakier, lakier... No i teraz mam trzy pary czółenek do noszenia zawsze przy sobie, aby być gotową na niespodziewaną nieprzepartą chęć wywiązania frywolnej koronki.

Ale, ponieważ nie samą frywolitką jednak człowiek żyje, dokończyłam też inne czekające na to przedmioty. Nareszcie i te przemiany zostały w pełni dokonane, mam więc gotowe prezentowe wieszaczki i bransoletkę.

piątek, 14 maja 2010

Przyjemność zakładania

Jedną z moich ulubionych form frywolitkowych są zakładki. Nie wiem, czy to dlatego, że czytanie książek sprawia mi wielką przyjemność, czy też chodzi o samą "zabawę" taką zakładką podczas czytania - na przykład w autobusie, kiedy owijam sobie zakładkę na palcach, a ona tak delikatnie się prześlizguje pomiędzy nimi. W każdym bądź razie powstały trzy kolejne zakładeczki:

sobota, 8 maja 2010

Madame Iris

Od dawna podziwiam to, co można znaleźć na blogu "The tattingplayer", a jakiś czas temu jego autorka, pani Iris Niebach, zamieściła tam kolczykowy tutorial w odcinkach. Forma tak bardzo mi się spodobała, że powstało kilka wersji kolczyków (i jeden wisiorek). Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie pozmieniała i o ile plotąc wisiorek trzymałam się ściśle oryginalnego przepisu, to już w kolczykach skróciłam pierwszy łańcuszek z frywolnych słupków.

A potem pokusiłam się o zrobienie lustrzanego odbicia, żeby para kolczyków była symetryczna:

I pewnie jeszcze nie raz sięgnę do obrazkowej kolczykowej instrukcji, chociaż może przegryzłszy się przez ten smakowity zasupłany kąsek upichcę coś swojego...

piątek, 7 maja 2010

Zaczynając od końca

Otóż to: po nitce do kłębka i z powrotem.
Koronka czółenkowa to ostatnia poznana przeze mnie dziedzina rękodzieła z wykorzystaniem włókna. Wcześniej szydełkowałam, robiłam na drutach, wyplatałam makramy i tkałam na prostej ramce. Szyłam, wyszywałam i plotłam "trzy po trzy". Aż w końcu wpadłam w pajęczą sieć frywolitek... Okazało się jednak, że potrafię się po niej poruszać - i to, mam nadzieję, coraz sprawniej. W pogoni za końcem nitki nawiniętej na czółenko zapędzałam się w różne rejony Internetu, byłam wciąż żądna wiedzy wykradanej z książek i sekretów zdradzanych przez uczestniczki frywolnego misterium. Wiele inspiracji znalazłam również na moim ukochanym forum Craftladies. Na początku powstawały więc tradycyjne serwetki, by zaraz potem ustąpić miejsca zakładkom. Formy stawały się coraz mniejsze: pojawiły się zawieszki do wisiorków, kolczyki. I to właśnie frywolitkowa biżuteria powstaje ostatnio w mojej domowej manufakturze.