środa, 26 maja 2010

Od Mamy do kłębka

Jeśli chodzi o przeróbki i nieodpartą potrzebę przyłożenia do wszystkiego ręki, to nie przepuszczam nawet firmowo zwiniętym kordonkom. Na swoją obronę mogę tylko dodać, że tak przewinięte kłębki - pozbawione dużej papierowej rolki - zajmują zdecydowanie mniej miejsca. Podstawy tej szczególnej sztuki "motania" przekazała mi moja Mama, a ja potem tylko zaczęłam ją rozwijać i po prostu stosować. Czy ktoś jeszcze tak przewija?

Swoiste nowe zamotanie przeszły i nici Garden i Monika czy Maxi. Upiekło się tylko Zefirowi Ariadny, jego forma była dobra od początku:

PS. Mamie jestem wdzięczna, że nigdy nie hamowała moich rękodzielniczych i robótkowych zapędów. Do tej pory zachęca mnie do poznawania tych wszystkich ciekawych nowych rzeczy, które mogę spotkać na mojej drodze. Wszystkiego najmilszego, Mamo!

2 komentarze:

  1. ojej mi by się nie chciało tyle zwijać ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie po raz drugi trafiłam na ten wpis i uświadomiłam sobie,że nie skomentowałam:-) Tak,też przewijam,ale nie wszystko. Tylko te na naprawdę duużych szpulkach (np kordonek typu Maxi),jeśli akurat brakuje mi miejsca,albo akurat żaden mniejszy kłębek nie nadaje się do upchnięcia w środku. I sądząc po zdjęciu,efekt końcowy wygląda inaczej,po prostu idealna kulka uciekajka;-) Babcia mnie nauczyła,pomagałam jej przy pruciu różnych dzianych rzeczy,czasem trzeba było jednocześnie zwijać na dwa kłębki i Babci brakowało rąk..Chociaż kiedyś sama osobiście prułam coś,co wymagało jednoczesnego prucia,rozdzielania i nawijania nitek na cztery różne kłębki,to było kosmos,ale dałam radę:-)

    OdpowiedzUsuń