wtorek, 22 listopada 2016

Miniatura, czyli niedokończona serwetka

Na początku lata, a dokładnie 2 lipca, odwiedziłam warszawskie Muzeum Domków dla Lalek. Wizyta była przemiłym oderwaniem się od skwaru i gwaru miasta, i okazją do wypatrywania ciekawostek w miniaturowych rozmiarach. Na przykład na maleńkiej poczcie:
Zachęcona takimi widokami i rekomendacją pani kustosz kupiłam książkę Miniaturzystka Jessie Burton*. A zaraz potem "zaczął za mną chodzić" wzór pewnej prostokątnej serwetki, którą widziałam na blogu Diane. Ale dopiero, kiedy zobaczyłam wersję kolorystyczną w wykonaniu Fox, stwierdziłam, że muszą mieć podobną już, teraz, natychmiast! Wyciągnąwszy z zapasów turkusowo-błękitny kordonek przystąpiłam do pracy niezwłocznie. Jednak niecierpliwie wiążąc frywolitkowe słupki robiłam zbyt małe pikotki, więc moja robótka zaczęła stawać dęba... Gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy - ludowe przysłowie okazało się nad wyraz prawdziwe. Cóż było robić: pracę zaczęłam od nowa, a z niedokończonej serwetki powstała zakładka, która idealnie pasuje do okładki Miniaturzystki. Czyli: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, jak mówi inne porzekadło :)
*Jeszcze jej nie czytałam, więc nie odpowiem na pytania o treść :)

3 komentarze:

  1. I love miniatures and have made them with husband and sold them too. He made ducks like the wooden ones people hunt with I made hanging plant pots to hang on front porch we loved that time and lived in a tourist town and was the most beautiful shop for miniatures I have ever seen🌹😄

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah! I see the link now! 😂😂

    OdpowiedzUsuń