W tę kołnierzykową wyprawę wyruszyłam w październiku, a dobiegła ona końca kilka dni temu. Na początku - jak Fileas Fogg - miałam plan, który zakładał proste (no, może trochę po łuku) zmierzanie do kresu wędrówki. Ale ponieważ wzór pochodził z mojej głowy (a nie z programu robótkowego biura podróży) nastąpiło kilka niezamierzonych zwrotów akcji, czyli konieczność prucia, bo robótka zaczynała gwałtownie falować i zmieniać się w falbankę. Spowodowało to parę chwil zwątpienia i spore opóźnienia w posuwaniu się do przodu. W końcu jednak upór - nie mylić z cierpliwością - to podstawowa cecha każdego frywolitkowca i praca została ukończona, a podróżnik dotarł szczęśliwie do macierzystego portu :)