Co zrobić kiedy czółenko "pony" z szydełkiem przestaje działać, a objawia się to tym, że czółenko nie trzyma szpuleczki: po nawinięciu nitki i wypuszczeniu czółenka na wolność spływa ono swobodnie do samej ziemi, gdzie w końcu ma się na czym zatrzymać?
Ja się najpierw wściekłam, bo jest to jedyne czółenko z szydełkiem, jakie posiadam. Potem wpadłam na pewien pomysł i w związku z tym przejrzałam wszystkie śrubki, jakie zostały po montowaniu mebli z Ikei (tak, czasem śrubki zostają, a meble w dalszym ciągu trzymają się prosto) i znalazłam jedną, która mogłaby się nadać, gdyby była o połowę krótsza. Więc spędziłam kolejne boleśnie długie minuty piłując ową śrubkę gołym brzeszczotem piłki do metalu (bo już ramki do niego nie namierzyłam), a potem okazało się, że gwint w owej śmiesznej śrubce nie sięga do końca tulejki i nie da się nią skręcić ani czółenka, ani nawet jej samej. Tu już byłam bliska histerii, zwłaszcza że nabyłam wcześniej odpowiednie wiertełka do wykonania otworu w niewdzięcznym narzędziu do wiązania frywolitek.
Na ratunek przyszły mi - nie po raz pierwszy - graficzne skojarzenia googlowskie: gdzieś takie śrubki widziałam. I to odpowiedniej długości, i w komplecie z czółenkami. Drewnianymi czółenkami. Skąd ludzie to biorą? Dobrze, że googiel ma skojarzenia, nawet kiedy mnie się kończą i na dziwne zapytanie o śrubkę z tulejką coś wyrzuca. Nie, nie od razu to o czym myślę, trzeba trochę poszperać, ale w końcu jest, obrazek się zgadza z moją wizją, a popis brzmi: śruby introligatorskie. Bingo! No, prawie...
Pojechałam na drugi koniec miasta, bo blisko nikt o tych cudach nie słyszał. Zakupiłam. Czółenko przewierciłam, śrubkę wetknęłam, skręciłam. Rozkręciłam, nawinęłam nić, skręciłam ponownie. Supełkuję i... No i niby działa, ale ponieważ łebek śrubki nie jest w czółenku "zanurzony", to zahacza o nitkę podczas wiązania supełków. Więc dobrze nie jest, ale się nie poddam: wiem, że owe śrubki występują również w wersji plastikowej i jak tylko takie dopadnę, to wymienię może będzie lepiej... nie mówić :)
A oto efekt całego zamieszania:
Ja się najpierw wściekłam, bo jest to jedyne czółenko z szydełkiem, jakie posiadam. Potem wpadłam na pewien pomysł i w związku z tym przejrzałam wszystkie śrubki, jakie zostały po montowaniu mebli z Ikei (tak, czasem śrubki zostają, a meble w dalszym ciągu trzymają się prosto) i znalazłam jedną, która mogłaby się nadać, gdyby była o połowę krótsza. Więc spędziłam kolejne boleśnie długie minuty piłując ową śrubkę gołym brzeszczotem piłki do metalu (bo już ramki do niego nie namierzyłam), a potem okazało się, że gwint w owej śmiesznej śrubce nie sięga do końca tulejki i nie da się nią skręcić ani czółenka, ani nawet jej samej. Tu już byłam bliska histerii, zwłaszcza że nabyłam wcześniej odpowiednie wiertełka do wykonania otworu w niewdzięcznym narzędziu do wiązania frywolitek.
Na ratunek przyszły mi - nie po raz pierwszy - graficzne skojarzenia googlowskie: gdzieś takie śrubki widziałam. I to odpowiedniej długości, i w komplecie z czółenkami. Drewnianymi czółenkami. Skąd ludzie to biorą? Dobrze, że googiel ma skojarzenia, nawet kiedy mnie się kończą i na dziwne zapytanie o śrubkę z tulejką coś wyrzuca. Nie, nie od razu to o czym myślę, trzeba trochę poszperać, ale w końcu jest, obrazek się zgadza z moją wizją, a popis brzmi: śruby introligatorskie. Bingo! No, prawie...
Pojechałam na drugi koniec miasta, bo blisko nikt o tych cudach nie słyszał. Zakupiłam. Czółenko przewierciłam, śrubkę wetknęłam, skręciłam. Rozkręciłam, nawinęłam nić, skręciłam ponownie. Supełkuję i... No i niby działa, ale ponieważ łebek śrubki nie jest w czółenku "zanurzony", to zahacza o nitkę podczas wiązania supełków. Więc dobrze nie jest, ale się nie poddam: wiem, że owe śrubki występują również w wersji plastikowej i jak tylko takie dopadnę, to wymienię może będzie lepiej... nie mówić :)
A oto efekt całego zamieszania:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz