Jeśli chodzi o przeróbki i nieodpartą potrzebę przyłożenia do wszystkiego ręki, to nie przepuszczam nawet firmowo zwiniętym kordonkom. Na swoją obronę mogę tylko dodać, że tak przewinięte kłębki - pozbawione dużej papierowej rolki - zajmują zdecydowanie mniej miejsca. Podstawy tej szczególnej sztuki "motania" przekazała mi moja Mama, a ja potem tylko zaczęłam ją rozwijać i po prostu stosować. Czy ktoś jeszcze tak przewija?
Swoiste nowe zamotanie przeszły i nici Garden i Monika czy Maxi. Upiekło się tylko Zefirowi Ariadny, jego forma była dobra od początku:
PS. Mamie jestem wdzięczna, że nigdy nie hamowała moich rękodzielniczych i robótkowych zapędów. Do tej pory zachęca mnie do poznawania tych wszystkich ciekawych nowych rzeczy, które mogę spotkać na mojej drodze. Wszystkiego najmilszego, Mamo!
ojej mi by się nie chciało tyle zwijać ...
OdpowiedzUsuńWłaśnie po raz drugi trafiłam na ten wpis i uświadomiłam sobie,że nie skomentowałam:-) Tak,też przewijam,ale nie wszystko. Tylko te na naprawdę duużych szpulkach (np kordonek typu Maxi),jeśli akurat brakuje mi miejsca,albo akurat żaden mniejszy kłębek nie nadaje się do upchnięcia w środku. I sądząc po zdjęciu,efekt końcowy wygląda inaczej,po prostu idealna kulka uciekajka;-) Babcia mnie nauczyła,pomagałam jej przy pruciu różnych dzianych rzeczy,czasem trzeba było jednocześnie zwijać na dwa kłębki i Babci brakowało rąk..Chociaż kiedyś sama osobiście prułam coś,co wymagało jednoczesnego prucia,rozdzielania i nawijania nitek na cztery różne kłębki,to było kosmos,ale dałam radę:-)
OdpowiedzUsuń